14 stycznia 2014

Opis dnia z przymrużeniem oka. ;)


Każdy wschód to cud narodzin nowego dnia. 
Nie przestawajmy dostrzegać radości w codziennych rzeczach.
Nie pozwalajmy katować ich rutynie.

Opuściłam samochód na rzecz świeżego powietrza, co by bramę do mego raju otworzyć (chociaż pałacu nie posiadam) i pozwolić Mamie auto przed garażem zaparkować. Zwyczajny gest przeciętnego człowieka, który i tak zdaje sobie sprawę z konsekwencji, które miałyby miejsce, gdyby tyłka nie ruszył, co by nie wykonać polecenia rodziciela. Pośladki świętością (paskiem wzgardzają) zatem rozsądek skalkulował wszystkie ZA jak i PRZECIW i wysunął wniosek, że warto bezinteresownie (chyba nadużywam słowa) pomagać. 
Usiadłam na pufie i włączyłam laptopa, a zaraz przywitała mnie ikonka z koniem w łaty. Taka swoista krowa, a jak oko cieszy. Hasło wpisałam, usłyszałam dźwięk systemowy i już mogłam działać. Na mojej poczcie zero wiadomości, co właściwie mnie nie zmartwiło, bo skoro nie chcą odpisać mi w sprawie zamówienia to muszą mieć problem ze sobą (klient niedostrzegalny, bo pewnie pelerynę niewidkę nabył od Harrego Pottera). Mniejsza, bo z uśmiechem sprzęt wyłączyłam. 

Internet to duże zło. Biada Ci, biada!

Czasami odnoszę wrażenie, że moja opieka rodzicielska ma inną formę niż państwo zakłada, bo ja jeszcze nie słyszałam, by piecze sprawowała kotka. Przynajmniej ona dba, bym nie popadła w nałóg. Następnym jej krokiem będzie pobrudzenie laptopa resztkami z saszetki (a codziennie dostaje, bo wymusza). 
Przebrałam się i ruszyłam do zacnych koni. Rumaki to przednie, przyozdobione w klejnoty najdroższych marek (czemuż to się kupa i piach nazywa?), które dumnie stoją na środku padoku i mają wszystko gdzieś. Biorąc pod uwagę ich gabaryty to tyłek mają spory, więcej niż ja zmieszczą. Ale wcale nie twierdzę, że jestem, aż tak zestresowana, by zaraz mieć wiele czynników życia w dupie!

Nie!
Tak!
Nie wiem.

Martwi mnie mój brak zdecydowania, ale wszystkiego mieć nie można. Powracając do opisu jakże emocjonującego dnia z mojego życia (wulkan nie wybuchł, sorry), muszę nadmienić, że sprzątnęłam kupy. Ha! Takie brązowe kule, którymi mogłabym rzucać w swoich wrogów bądź w przypadkowych przechodniów, ale to drugie jest niemiłe, a to pierwsze wręcz przeciwnie! Parę dużych taczek tego wyszło, ale co to dla mnie (bo przecież do sylwetki Pudzianowskiego tak mało mi brakuje...)! 
I wtedy dziwna zmiana nastąpiła w pewnej gniadej Damie.

O mnie tu mowa.
Uciekałam przed nią niczym przed komornikiem, krzycząc, że ten adres pomylił i na pewno nie o mnie mu chodziło. Ona nie odpuściła, wręcz przytłoczyła mnie swoją słodkością (ach, ale nie od takiej jestem uzależniona) i stało się...
Nigdy tak długo konia nie głaskałam.
30 minut stałam w miejscu jak ten bałwan i zastanawiałam się,
kiedy ocieplenie przyjdzie, bo chce się roztopić...
Moja ręka w międzyczasie umarła.
Drapałam i drapałam, końca łupieżu nie było widać i wtedy... uciekłam z taczką do kup, tym samym udowadniając, że jednak pociąga mnie śmierdząca robota. Tej zdrady Dama nie przetrzymała zatem postanowiła nachodzić mnie i sprzęt mi pomocny (bo może ją kołem pomasuje?). Ewakuacja nastąpiła wówczas, gdy nastała ciemność, bo ja w obawie o swe życie, wolałam nie obcować z koniem o takiej skali niezaspokojenia pieszczotami...
Powróciwszy do domu w chwale (światło lampy naznaczyło mnie jak Słońce w Królu Lwie), oddałam się memu nałogowi...

Poszłam o 21 spać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Pamiętaj, że Twoje zdanie zawsze ma znaczenie, aczkolwiek nie zapominaj o tonie jak i o manierze. Pisz z sensem i sensu się trzymaj. :)