10 maja 2014

Deszcz.

Jasne niebo przesłoniła ciemna kurtyna chmur, które tonęły w granacie. Wiatr mocniej targnął gałęziami drzew, usilnie starając się wyszarpać młode liście. Gdzieś w oddali jasna smuga przerwała ciemność, by po chwili głośny grzmot obwieścił nadejście burzy. Ciężkie krople deszczu opadały na dachy domostw, wystukując tylko sobie znany rytm bezimiennej piosenki. 
Padało.

Z racji deszczu oddaje się domowym obowiązkom z nadmiernym zaangażowaniem jakbym stawała się pedantką, chociaż wg opinii osób postronnych - daleko mi do tego. Jeżeli człowiek należy do tych aktywnych fizycznie to w czterech ścianach czuje się niczym w klatce i to w mackach wszechogarniającej nudy. 

Aczkolwiek czasem dobrze jest wyciągnąć kopyta i odpocząć.


6 maja 2014

Maj... ach, ten maj!

Urlop. Słowo klucz. Metafora spokoju oraz komfortu. Brak zaangażowania w pracę na okres dwóch tygodni. Tego właśnie człowiek potrzebuje, kiedy natłok spraw przygniata słaby kręgosłup cierpliwości. Świeże powietrze i brak kontroli ze strony kierownictwa wywołuje euforię, bo jak tu nie tryskać zdrową radością, kiedy nikt nie wymaga, nie popędza, nie wyżywa się i nie wymyśla?
Biorąc pod uwagę współpracującą aurę, która nie uraczyła mnie jeszcze wzmożonymi napadami deszczu czy burz, nadrabiam zaległości w domu jak i w stajni. Oczywiście nie zapominając o tym, aby spotkać się czasem z ludźmi, co by nie zapomnieć jak poszczególne osobniki wyglądają.

Młodzilla&Chudzina&Rocky
Młodzilla&Chudzina&Rocky
Gniada Dama&Obiś&Chudzina&Młodzilla
Znamy się od ponad trzech lat. Wpadłyśmy na siebie poprzez udzielanie się na jednym z for tematycznych. Pewna blondynka napisała, że niedługo spełni swoje marzenie i kupi konia. Nieznana wówczas jej brunetka odpisała na PW, że trzyma kciuki. Zaczęłyśmy korespondować, aby po jakimś czasie wymienić się numerami GG, aż w końcu i telefonów komórkowych. 
1 i 2 maja gościłam ją u siebie. Nareszcie. Obie doszłyśmy do wniosku, że znamy się jak łyse konie i pierwszy kontakt w tzw. realu okazał się naturalny, żadna nie czuła nieśmiałości, zażenowania czy niepewności. Bawiłyśmy się dobrze, szalejąc niczym małe dzieci. Człowiek nigdy nie dorośnie, po prostu bardzo często udaje. My nie musimy.


zootechniczne


20 kwietnia 2014

Streszczenie.

Zamknęli ją. Nie uważam tego za coś chwalebnego, wszakże członek rodziny za kratami to jak plama na białym kołnierzu, aczkolwiek sama sobie ten los zgotowała. Jej winy są liczne i pomimo panującego przekonania o wybaczeniu, nagminnie propagowanego przez wszelakie religie, u mnie nie ma na to miejsca. Nie toleruję wyrządzania krzywd wobec familii, ponieważ krew z krwi to czyni, gdy powinna ją wspierać ze wszystkich sił, a nie okradać, okłamywać i wykorzystywać.
Łganie było dla niej jak śpiew, tak wysokim tonem niszczyła wszystko co kruche. Wyrzekła się córki, która dla niej nie żyje, pomimo że ma się świetnie i mieszka ze swoim biologicznym ojcem. Wyparła się syna, usilnie przekonując, iż jest on jest bratankiem. Zaakceptowała tylko dwójkę starszych dzieci, które świadomie pchnęła w morze własnych kłamstw i nakazała im to samo czynić. Chwała im za to, że jednak swój rozum mają i odcięli się od trucizny rodzicielki, która karmiła ich jadem przed tyle lat. Wszystko sprowadza się do życia światłego, ale na bazie lenistwa i wykorzystywania innych, bo lewe ręce nie pomagają w pracy, a lepkie tym bardziej. Kradzież jednorazowa, mogłoby się tak wydawać, a jednak usilnie ciągnęła do kolejnej, aby posiąść ten łatwy zysk i pomnożyć go wielokrotnie, póki nikt nie nakryje i nie zgłosi. Pech wielki, że ostatnią ofiarą był jej własny syn, który nie odpuścił z powodu więzów rodzinnych, a wręcz zaciągnął ją pod wymiar sprawiedliwości, gdzie została ukarana. Jednakże na tym nie zakończyły się jej życiowe eskapady, bo była mistrzem w żerowaniu na naiwnych mężczyznach, których owijała sobie wokół palca i manipulowała nimi, co by przynosili jeść, alkohol jak i fundusze, bo przecież królowa życia nieróbstwa nie mogła rączek wybrudzić. I tutaj pojawia się kolejne zaskoczenie, bo chłop poszedł po rozum do głowy i przy kolejnej kłótni zawiadomił policję. W rejestrze ją mają to dojdą z jakim elementem mają do czynienia i tutaj pojawia się nadzieja, że wreszcie dostanie za swoje w adekwatnej do czynów karze.
Ja ze wstrętem ją wspominam, szczególnie w momentach, kiedy widzę przed oczyma prawdopodobną scenę okradania mieszkania po świeżo zmarłej mamie, a mojej Babci. Ileż to trzeba mieć skamieniałego serca, braku sumienia i braku jakichkolwiek granic, by rzucić się na srebro i złoto...

Gdzie człowiek zagubił moralność?

Gniada miesiąc temu dość poważnie się wywróciła i to przez Młodą, która efektownie zrobiła zwrot na przodzie, co by ugryźć kompankę w szyję, a ta w momencie ucieczki wpadła w metalowy słupek. Lewa strona cała obita. W pierwszej chwili byłam przerażona, bo wyglądało na to, że kobyła o własnych siłach nie wstanie, ale podniosła się. Kulała na obie kończyny. Wykonałam telefon do weterynarza i usłyszałam by obserwować, chociaż moją głowę zaprzątały myśli o ewentualnym złamaniu. Na szczęście nic takiego nie miało miejsca, a po tygodniu odpoczynku od jakiejkolwiek pracy, klacz powróciła do pełni zdrowia. Na spacerze w ręku pokazała mi ile to ona ma w sobie energii i wesoło galopem obok mnie biegła zatem nie mam już powodów do niepokoju, ale od tamtego czasu uważam zdecydowanie na to, co siwa kombinuje. Z Młodzillą naprawdę trzeba uważać, ponieważ ona wielu rzeczy zwyczajnie nie odpuści jak np. nie da się wyprzedzić, a nawet jeśli to zaraz pokazuje pełen arsenał zębów i wielkiego niezadowolenia. Rzekłoby się, że ten typ tak ma, ale ze słowami trzeba uważać.

Najważniejsze, że obie baby są zdrowe.

Hando nie jest już okazem zdrowia. Weterynarz zdiagnozował wypadające panewki i pomimo możliwości zoperowania, nie polecił. Dlaczego? Najzwyczajniej na świecie uznał, że nie daje ona jakiejkolwiek pewności, że pies powróci do pełni zdrowia, poza tym ma on swój zacny wiek i nie narażałby go na jakikolwiek stres związany z zabiegiem i rehabilitacją. Rzekł również, że kwota zabiegu jest znaczna i byłyby to pieniądze wyrzucone w błoto. Nie należy tego interpretować jako oszczędzania na zdrowiu zwierzęcia, bo przecież nie o tym tu mowa, a bazować na opinii weterynarza z kilkunastoletnim stażem, który uczciwie wyraził swoje zdanie odnośnie operacji. Małe szansę, aby pomogła. Leczymy zatem inaczej. Kiedy Hando wykazuje niemożność swobodnego poruszania się, wówczas dostaje tabletki na stawy i przeciwbólowe. 

Bo pomimo braku wyjścia, znajdzie się zawsze małe drzwiczki...

Dwa tygodnie temu miałam dość niemiłą przygodę związaną z moim pierwszym psem, który mieszka z Babcią, albowiem po mojej przeprowadzę zwyczajnie do niej uciekał i nie chciał wracać do domu. Podjęłam decyzję, że z nią zostanie, skoro spędził tam około 10 lat swojego życia. Perła od pewnego czasu miała problemy z wypróżnianiem się, co sugerowało zaparcie. Mimo tego, luźny stolec się pojawił aczkolwiek w akompaniamencie pisków. Podałam olej i czekałam na efekty, które owszem i były, ale problemu nie rozwiązały. Martwił mnie również fakt, że suczka sika na sucho jakby miała problem z pęcherzem. Została ona wysterylizowana rok temu i siłą rzeczy mogły się pojawić kamienie, które powodowały rzeczony problem. Nastawiłam się na USG. Pierwszy weterynarz nie odbierał telefonu. Na stronie miał zapisane, że do godziny 10 może go w gabinecie nie być, ale dzwoniłam w okolicach 14 zatem spodziewałam się, iż już jest na miejscu. Pomyliłam się. Drugi lecznicę otwierał o 18. Wyruszyłam do Kórnika w poszukiwaniu kolejnego kompetentnego i znalazłam, ale musiałam pocałować klamkę. Na kartce, która wisiała na bramie, było napisane, że otwiera po wykonaniu telefonu zatem i tutaj postąpiłam zgodnie z instrukcją, ale odzewu brak. Nadmienię, że był to poniedziałek. Czwarty weterynarz nie miał sprzętu, był mało konkretny i polecił wrócić się na Borówiec, a że była prawie 17 to stwierdziłam, iż to rozwiązane w chwili obecnej jest najbardziej racjonalne. Najpierw musiałam wykonać telefon, co by się umówić i oto, co usłyszałam:

Ja: Dzień dobry. Dzwonię do pana w następującej sprawie, bo moją suczkę strasznie boli brzuch i chciałabym wykonać USG. W chwili obecnej żaden inny weterynarz nie jest dostępny...
On: Wie pani, ja mam terminy wszystkie pozajmowane.
Ja: Ale psa boli i nikt mnie nie chce przyjąć.
On: Do mnie wielu ludzi dzwoni, jestem rozchwytywany...
Ja: Chcę wykonać USG by wykluczyć kamienie... Psa boli.
On: Ech! Skoro psa boli to przyjmę, bo co mogę zrobić?
Ja: Dziękuję... A mam stawić się o 18 czy przyjmie nas pan wcześniej?
On: Proszę być troszeczkę przed 18. Przyjmę panią jak innych obsłużę...

Nigdy więcej moja stopa nie przekroczy progu tej lecznicy. Pies na USG był wzięty na chama, wykręcono mu jedną łapę, aby spokojnie leżał. O mało moja ręka nie wylądowała na policzku asystenta, a byłam bledsza od kartki papieru. Sam weterynarz z nosem w chmurach, bo on to wielki pan i władca, gdzie w każdym komentarzu na temat zwierzęcia sugerował, że się nie znam, że nie mam pojęcia, że czworonogi nie są dla mnie. Czułam się jakby wciąż mnie atakował i nie musiał używać słów, wystarczyło to jak spojrzał. Suczka miała pachnieć rumiankiem i być wymyta w najlepszym szamponie, ponieważ on sobie tego życzy. Proszę o wybaczenie, ale jeżdżąc przez dwie godziny z psem w poszukiwaniu kompetentnego weterynarza nie miałam czasu pomyśleć, że trzeba ją wykąpać!

Zapłaciłam 120 zł tylko po to, aby się dowiedzieć, że Perła ma schudnąć.



ŻYCZĘ WAM WESOŁYCH.



18 marca 2014

Z pogodą...

... trochę lepiej, chociaż jeszcze widać, że choruje na głowę i stara się postraszyć deszczem. Jednakże poranek całkiem przyjemny, bo wreszcie wiatr nie stara się nikogo porwać.

Konie, jeszcze wczoraj, prezentowały się tak:



Nadmierny wiatr im nie przeszkadzał, pomimo że plandeka na balotach dość widowiskowo tańcowała, ale najwyraźniej od dawna są do tego zjawiska przyzwyczajone. Deszcz również nie stanowił problemu, bo skusiły się przeto pastwiskiem i tam je znalazłam, kiedy to przyszłam podać śniadanie do stołu. Obie skrupulatnie za to wytarzały się w piasku, począwszy od czubka pyska, a kończąc na ogonie. Nie śmiałam tego czyścić, poczekam na cieplejsze i bardziej pogodne dni.

15 marca 2014

Ło!

Wiatr mógłby mi dziś głowę urwać i nie oddać, ale ona jeszcze się hardo na karku trzyma. I słusznie, bo bez niej nie byłabym w stanie cokolwiek uradzić, a spraw się trochę do załatwienia nazbierało. Jedne do tych pilnych należą, a drugie wręcz przeciwnie, ale żadnej bagatelizować nie można. A że w standardzie posiadam funkcję "skleroza" to tym bardziej nie powinnam niczego odkładać na późniejszą porę, co by zaraz wiecznością się ona nie stała. Bywało i tak zatem już jakieś doświadczenie w tej materii mam. Dobrze mieć wówczas notes przy sobie i wszystko w nim zapisywać.

Minia
Koty z pogody nic sobie nie robią, bo skoro w domu siedzą, gdzie cztery ściany je chronią to wszystko mogą mieć w tyłku jak nie więcej! Tylko starsza coś marudzi pod małym nosem i miauczy do każdego, ale o wyjściu na dwór ani na chwilę nie pomyśli. Człek sprawdził wiele możliwości, co by chcieć mogła, ale ona i tak z żadnej zadowolona nie była. W sumie skończyło się na tym, że mi teraz na kolanach śpi. Chwała, że pazurów nie wbija tylko nogi grzeje. Młodsza za to z bratem w pokoju siedzi i najprawdopodobniej wyleguje się w swoim ulubionym fotelu. Nie śmiem sprawdzać, co by mnie zaraz nie przegonił. Mamy oddzielne pokoje i każdy swego rewiru doskonale pilnuje.

Puszor  
Z racji, że sobota i dzień wielkiego sprzątania to szynszyla kuwetę ma zmienioną i może ze spokojem się w czystych trocinach wylegiwać. Gdyby jeszcze chciała, bo ambicji ku temu nie ma. Samczyk woli drzemać w pojemniku z piaskiem, gdzie później muszę kupki wybierać i inne dziwne drobiazgi jakie tam sprowadza, by skonsumować. Samiczka zaś dzielnie zajmuje miejsce na drewnianej półce, która od początku jej egzystowania w klatce jest tą ulubioną. Ostatecznie skusi się czasem na polegiwanie na cegiełce. Aktualnie obie oddają się błogostanowi snu.

Gniada Dama 

U panienek w porządku, chociażby z tego względu, że zdrowotnie nic im nie dolega i tak zawsze być powinno. Obie zaczęły zrzucać nadmiar futra, co właściwie miało cieszy, bo każdy kłak ląduje mi w buzi i na ubraniu przez co ciśnienie podskakuje, a ja brzydko się wyrażam. Uroki cieplejszych dni, wiosna idzie. Młodzilla w czwartek oraz piątek wymyśliła sobie, że będzie na podwórko sama wychodzić i zawsze ją tam znajdowałam jak niewinnie podjadała siano z balotów. Oczywiście Gniada była niezbyt z tego faktu zadowolona i nerwowo łaziła wzdłuż ogrodzenia, wypatrując ratunku w mojej osobie, bym raczyła jej zwrócić koleżankę - uciekinierkę. Siwa należy do łakomych stworzeń i ona dla jedzenia zrobi tak wiele, że czasem w głowie się nie mieści jaka kobyła pomysłowa i zaborcza w tym wszystkim. Ale szkody naprawione i już nie próbuje swoich sił, ale zapewne do czasu jak tak pilnie obserwować winowajczyni nie będę. 

Obornik wydałam w ilości około dwudziestu pełnych worków, co mnie raduje, bo zaczynały mi one na podwórku zalegać, a już miesiąc minął od złożenia na nie zamówienia. Nie lubię, gdy ktoś nie docenia mojej pracy bądź ta idzie na marne. Ale sytuacja się rozwiązała, ponieważ Pani czekała na mój sygnał, pomimo że już dawno pisałam, iż ze spokojem można odbierać. Człek czasem się dogadać nie może. 500 kg jęczmieniu "zaklepałam" i w poniedziałek być powinien, jeszcze na owies przyjdzie mi polować, ale to już zagadam do odpowiedniej osoby, która pomoże w konkretny sposób. Przynajmniej mam taką nadzieję, bo po cichu liczę na duże ilości w małej cenie. Kotka, bohaterka wcześniejszych wpisów, już zagojona lecz blizna pozostanie. Nie da się wszystkiego zatuszować, ale to i tak mało ważne, bo przecie liczy się fakt, że teraz będzie normalnie funkcjonować jako wzorowy okaz zdrowia. Szczęścia jej życzę, bo bliska jest memu sercu! 

Czekam teraz na dostarczenie zamówienia:

dla kobył
dla kobył
 
Powinno dojechać do końca następnego tygodnia.

7 marca 2014

Awantura o kota - odsłona druga!

główna bohaterka
Zaczęło się od zwykłego telefonu z lakoniczną informacją, że kotce z rany wycieka jakiś płyn i należałoby to sprawdzić. Tutaj już rodzi się pytanie dlaczego właściciel nie raczył sam tego uczynić i odpowiednio dopasować wzorzec działań do sytuacji, aczkolwiek im głębiej w to wnikam tym mniej wiem. Ruszyłam zatem swoje cztery litery do miejsca, w którym zwierzę przebywa. Futrzak przywitał mnie głośnym mruczeniem, a ja rozpoczęłam oględziny zaszytej rany pooperacyjnej.

 Niespodzianka!

Moim oczom ukazał się obraz upadku pracy weterynarza, albowiem szwów już nie było. Powyrywane. Gdybym nie trzymała kotki to bym się za głowę chwyciła. Wzięłam ją do siebie, co by prowizoryczny opatrunek zrobić i sprawdzić jak wet przyjmuje, bo przecież trzeba to było zszywać ponownie!  Mama zaraz do kuzyna zadzwoniła czy on nie widział, co futrzak wyczyniał i czy jest świadom w jakim stanie się znajduje, ale dostała odpowiedź równie ciekawą, co idiotyczną: "Nie mam czasu obserwować." Dociekając chociaż odrobinę, bo to osoba niepracująca i siedząca na Facebook'u dość namiętnie, muszę wysunąć wniosek, iż sprawdzenie kondycji zwierzęcia jest rzeczą wielce skomplikowaną. Oddając mu kotkę, wręczyłam i listę rzeczy, których dopilnować musi. Podejrzewam, że zlał to ciepłym moczem i pozwolił kocurowi się do siostry dobrać, co skończyło się tak, a nie inaczej.

I znowuż moja wina!

Oczywiście, że zwalił na mnie wszelakie konsekwencje i obecny stan rzeczy, bo przecież to ja zawiozłam kota do weterynarza i łaskawie mogłabym go za to przeprosić. Rozumiem, że jako opiekun zwierzęcia i osoba, która zarzekała się, że nigdy ich nie odda, bo je kocha, to on już żadnych obowiązków nie ma? Karmienie to podstawa jak i zarazem największy jego wkład. Dzisiejsza akcja z futrzakiem była ostatnią w jego wykonaniu, ponieważ kotka zmienia dom. Tupnęłam nogą, powiedziałam "nie" i będę się tego trzymać. Kuzyn na zarzuty, że jest nieodpowiedzialny i niepoważny zwalił wszystko na mnie.

Podsumowując...

Bohaterka wpisu jest obecnie u weterynarza na ponownym zszyciu, bo przecież nie może chodzić z dziurą w brzuchu. W najbliższych dniach okaże się czy osoba chętna ją do siebie weźmie, a wszystko kręci się wokół pierwszego kota, który właśnie tam przebywa. Kotka i to w tym samym wieku. Trzymajcie kciuki za pozytywne zakończenie.

I miły akcent dnia!


Od dzisiaj mam 5 lat!

6.03.14 Odwiedziny.

Danges
stęp 
stęp  
stój  
spacer
spacer 
spacer 
ja i Danges
coś mówię
nadal my
:)


2 marca 2014

Awantura o kota.

"przedmiot" sporu

 Niczego nieświadoma kotka z duszą najsłodszą na świecie (zaręczam), po prostu wróciła dziś do domu po planowanym od dłuższego czasu zabiegu sterylizacji. Weterynarz stwierdził, że tygrysica z niej niezła, ale tylko wtedy jak swojego tyłka broni, a przecież igła jest dobrym powodem do rozpoczęcia natarcia. Szczęście wielkie, że nikomu nic się nie stało. Kicia czysta była w środku, bo jeszcze żadne istnienie się tam nie zalęgło. Nie stwierdzono również, aby coś wewnątrz niepokojącego się działo zatem jest wzorowym okazem zdrowia, tylko niezdolnym już do rozrodu.

A zaczęło się niewinnie...

... bo brat i siostra (panna ze zdjęcia) domu szukali. Tymczasowy mogłam dać, a że sprawa nie cierpiała zwłoki to decyzję podjęłam szybko. Rodzeństwo trafiło do domu jednego z moich członków rodziny i tam też miało wieść swój żywot, póki sytuacja się nie unormuje i nie zaoferuje ktoś DS (domu stałego). Aczkolwiek los bywa przewrotny i tak maluchy zostały tam, gdzie pierwotnie miały spędzić mały ułamek czasu. Nadzorowałam wszystko, jako że czułam się poniekąd odpowiedzialna za nie. I właśnie ten fakt zdaje się być najbardziej irytującym...

Marudzeniem...

... sumienia się przejmuje i niestety nie jest to rzadkie zjawisko. Kocur i kotka weszły już na taki etap życia, że są zdolne do rozrodu. Fakt ten może i nie jest jakimś zbereźnym obrazem, aczkolwiek całokształt sytuacji już owszem. Trzymane razem w domu, nie wypuszczane na dwór i bez braku swoistego nadzoru mogły przecież coś zmajstrować, zwłaszcza że brat do siostry systematycznie próbował się dobrać. Gdy rzeczone miały pól roku to chodziłam i prosiłam, co by jeszcze zakodował (członek rodziny) w swej głowie, że trzeba wyciąć bądź zrobić blokadę (zastrzyk), a nie czekać na wysyp kociąt. Minął tydzień, a potem i drugi, aż się uzbierało ich z kilkanaście. Czekać dłużej nie mogłam, bo głos w mej głowie był nazbyt uporczywy. Umówiłam na zabieg, zawiozłam i przywiozłam. Wydawałoby się, że zrobiłam dobrze...
... guzik prawda!

Pretensją nie ma końca. Zamiast słowo "dziękuję" usłyszeć, bo wyręczyłam lenia i się zajęłam całą sprawą to najpierw mi wytknięto, że poinformować łaskawie bym mogła (co robiłam od paru miesięcy!), a później zwyczajnie zmieszano mnie z nazbyt wyrośniętą dumą. Na zastrzyk miał jechać to mu plany pokrzyżowałam, a gdybał przez miesiąc cały czy warto się angażować (w lutym się wybierał i nie dojechał).  Jaką ja pewność miałam, iż wreszcie tyłek podniesie i raczy się zainteresować? A co by zrobił w momencie, w którym okazałoby się, że zwyczajnie jest za późno i jedynym ratunkiem jest wycięcie kotki? Palnął z wysoka, że go nie stać na zabieg. Nikt nie powiedział, że kasą wymiotować musi, ale mógłby się odezwać to był rzuciła zielonymi, a w ratach została by kwota zwrócona. Nie, bo przecież to taki wstyd powiedzieć "proszę".  Zasugerowałam grzecznie, że rodzeństwo to dla niego za dużo i niech jednego wyda, zwłaszcza że mam chętnego to się zaraz oburzył, napuszył jak paw i chciał dziobać. 

W efekcie zwalił na mnie wszystko.

 Zatem od dzisiaj winna całej sytuacji jestem, że problemu go pozbawiłam w postaci niechcianych kociąt. Świat to jedna wielka wylęgarnia, zapamiętać to muszę. Również poczuwam się do tego, że chcąc dobrze to spieprzyłam sprawę i powinnam pluć sobie w twarz za taką grzeszną niesubordynację. Pójdę do piekła i wcale mnie to nie dziwi. 


Mimo wszystko się odważę!


 
 
 
 

27 lutego 2014

Codzienność.

Miło mi poinformować, że Bruno (bohater mojego wcześniejszego wpisu)
znalazł szczęśliwy dom, a jego ogłoszenie o adopcji jest nieaktualne.


obornik w workach

 Końska kupa niby powodzenie ma, chociaż często słyszę, że powinnam mieć krowi placek na padoku zamiast rzeczonej. Zwierzę samo w sobie zacne, osobiście lubię te łaciate stwory, ale wolę trzymać kopytne przy domu, pomimo że mleka nie dają.
Telefon dzwoni często, szczególnie w okresie wczesnej wiosny, bo przecież każdy zaczyna porządki w ogródku robić to i na działce się nawóz naturalny przyda. Mały procent chętnych to rolnicy, co na własne pola wywożą. Przeważnie przyjeżdżają osoby w średnim wieku, które hobbystycznie hodują kwiaty czy drzewka, co by coś robić z upływem lat. Sposób transportu obornika jest różny, bo nie każdy ma odpowiedni sprzęt, aby gdziekolwiek dalej z tym zajechać, a jak wiadomo to i do przyczepki straż miejska może się przyczepić i zasugerować śmiecenie. Za to zaś należy się mandat. Ludzie preferują zatem kupę w worku, który zaś wrzucają do bagażnika i odjeżdżają z uśmiechem na twarzy, chociaż mały smrodek zawsze się mimochodem unosi. Nie oszukujmy się, bo to bratkami nie pachnie. Aczkolwiek kto przyzwyczajony, ten wcale nosem nie pokręci.
Towar wydaje, a nie sprzedaje. Mimo tego faktu to zawsze coś do kieszeni wpadnie, a jeżeli nie to konie zyskują, bo klient przywozi marchew bądź jabłka. Ja dostać nic nie muszę, skoro one są zadowolone z dostarczonych przysmaków. Obornik opuszcza moje włości, a człowiek tym bardziej zadowolony, że nie angażując się fizycznie to i wiata zostanie wybrana do czysta po okresie zimowym. Korzyść z przyjemności chwilowego lenistwa jest rzeczą niezastąpioną. Słowo "wyręczyć" nabiera większego znaczenia, będąc wielką falą optymizmu.

***

Odniosę się teraz do mojego ostatniego wpisu pt. "Lęk", albowiem zasugerowano mi parę dni temu, że to kwestia braku dominacji nad klaczą, a co za tym idzie - nie jestem dobrym przywódcą. Neguję tą tezę. Kobyła w kontakcie z człowiekiem ewidentnie respektuje fakt, że ma on swoją sferę, której naruszać nie może. Wykonuje również wszystkie wymyślne polecenia i sugestię, przy czym nie wykazuje oznak buntu bądź niezadowolenia. Za osobą prowadzącą pójdzie wszędzie, pokonując najróżniejsze strachy i poddając się niemej perswazji pewności lidera, że nie należy się bać. Oczywiście ma ona do tego pełne prawo, ale szybko dostosowuje się do danej sytuacji.
Dzisiaj wypuściłam siwą na inny padok, a zostałam z Eufoną sama na drugim. Odpięłam uwiąz i dałam jej wybór. Klacz nie opuściła mnie ani na krok, chodząc za mną jak pies i nie ciągnąć do Młodej ani przez chwilę. Nawet nie zarżała w jej stronę. Robiłyśmy wszystko, począwszy od prostych odcinków, a kończąc na ósemkach i woltach i to bez sznura, który by uniemożliwiał jej ewentualną ucieczką. Chodziła obok mnie bądź za mną z własnej, nieprzymuszonej woli. 

Zatem jakim jestem liderem?

Naprawdę uważam, że jej problem to lęk będący zakorzeniony głęboko w świadomości. Kiedy jestem obok bądź przed nią to nie ma dla niej rzeczy, której by nie pokonała. Kiedy znikam, sprawa staje się bardziej skomplikowana. Wynika to pewnie z potrzeby wsparcia samą obecnością kogoś obok, a nie z pozycji jeźdźca. Zapewne klacz nie potrafi odpowiednio poradzić sobie z podejmowaniem decyzji, co kończy się paniką w momencie kiedy sytuacja ją przerasta. To właśnie z nią ćwiczę. Wymagam, by stanęła na wysokości zadania, ale wiedząc, że jestem gdzieś obok i moje decyzje są równie trafne jak w momencie kiedy ją prowadzę. Zmieniam taktykę i sugeruje jej, aby szła pierwsza, a mnie zostawiała w tyle. Myślę, że z czasem wspólnie odnajdziemy rozwiązanie tego problemu.



23 lutego 2014

Lęk...

Od rana pogoda dopisywała, a skoro uraczyła mnie słonecznym blaskiem bezchmurnego nieba to postanowiłam skorzystać. Głupia bym była, gdybym w domu siedziała i patrzyła beznamiętnie w ekran monitora. Internet na początku był ciekawą zabawką, a teraz jest jedynie dodatkiem, z którego lubię korzystać kiedy mam na to wyraźną ochotę.

Eufonę wyczyściłam i osiodłałam, co było o tyle łatwe, że wyćwiczone. Niegdyś nie miałabym konia przysypiającego podczas tych czynności, a uciekającego na boki z wielkimi oczyma, bo cóż ja to w ręku trzymam! Postępy cieszą każdego nauczyciela, który się stara by uczeń zrozumiał. Obrać mogłam zupełnie inną drogę, aczkolwiek podążyłam specyficzną ścieżką cierpliwości jak i zrozumienia, czego nie postrzegam jako ujmy na honorze. Korony nie noszę zatem nie miało mi co z głowy spadać.

Gniada już od ponad roku stoi z siwą, a jest ona jedynym końskim przyjacielem, do którego ma nieprzerwany dostęp przez cały dzień. Oczywiście jest to rodzaj stada i dobrze, aczkolwiek z drugiej strony ich wspólna więź okazuje się kwestią dość problematyczną. Eufona przez 11 lat bytowała wśród innych kopytnych bez możliwości separacji, albowiem nie była brana na spacery, ani na jazdy pod siodłem w pojedynkę. Dopiero u mnie ten system został wprowadzony, aczkolwiek nie do końca zaakceptowany. Kobyła specyficznie okazuje stres, albowiem tka. Aktualnie jest to problem już zminimalizowany, ponieważ od samego początku nie pozwalałam jej swobodnie bujać się niczym statek na morzu tylko ją przeganiałam. Zdało to efekt, chociaż o całkowitym sukcesie nie mogę tutaj napisać. Kobyła podczas terenu potrafi do 30 minut rżeć nieustannie w celu zlokalizowania jakiegokolwiek konia. Dźwięk szkodnikiem nie jest, a mam tolerancji przeogromne pokłady zatem jechałyśmy dziś w akompaniamencie jej nawoływania. A co idzie z tym w parze? Nienaturalna sztywność jak i rozproszenie uwagi na milion kawałków, co zazwyczaj rodzi wiele sytuacji sugerujących spłoszenie. A to jest dość niebezpieczne , zważywszy że reakcja może się przerodzić w panikę, a ona zaś w dramat.

Bezczynnie nie stoję, a dodaje oliwy do ognia. Bo i tak ją zabieram na samotne spacery jak i jazdy pod siodłem, wierząc w duchu, że sytuacja ulegnie diametralnej zmianie, kiedy utożsami się z codziennością i przestanie być interpretowana jako wieczna separacja, bo przecież gniada wraca po określonym czasie do swej siwej koleżanki.

Jednakże czy tak głęboko zakorzeniony lęk separacyjny
da się "wyleczyć"? 



21 lutego 2014

Porządki.

1. Dodałam nową stronę pt. "Do adopcji!" 
2. Dodałam nowe zdjęcia w Zwierzyńcu. 
3. Nowy rozdział opowiadania już niedługo.


19 lutego 2014

Bruno.

"Bruno 8 miesięczny pies w typie onka długowłosego , niestety niechciany .
Piesek jest bardzo miły lubi dzieci , przyjazny dla psów i kotów , wymaga trochę nauki posłuszeństwa bo jak to psie dziecko jest trochę rozbrykany ale bardzo pojętny i chętny do nauki.
Szukamy dla Bruna domu najlepiej z ogrodem gdzie mógłby się wybiegać i rozładować swoją energię . Czekamy tylko na poważne propozycje.
Kontakt w sprawie adopcji Bruna : tel. 666 477 177 izasch@o2.pl lub przez Facebook

Bruno jest pod opieką FDZ ANIMALIA. http://fdz-animalia.pl/
Ogłoszenie ma na celu znalezienie domu dla Bruna . Zastrzegamy sobie prawo wyboru odpowiednich opiekunów. Zwierzątko zostanie przekazane nowym opiekunom po podpisaniu umowy adopcyjnej.
 

 


 
 
 
 


 

16 lutego 2014

Opowiadanie.

Dodałam stronę pt. "Opowiadanie".

Mam nadzieję, że Wam się ono spodoba. 
Zawsze marzyłam o tym, aby coś stworzyć, chociażby miało to być tylko do użytku własnego.
Jednakże w dobie coraz to lepszego sprzętu jak i możliwości publikacji, postanowiłam zacząć pisać 
nie tylko dla siebie, ale również i dla innych. 

Prolog.
To swoisty wstęp. 
To sen.
Ma on wielkie znaczenie dla bohaterki. 
Wraz z późniejszymi rozdziałami dowiecie się dlaczego.

Postaram się dodawać rozdziały w miarę na bieżąco, chociaż sam blog również musi być
aktualizowany zatem miejsce cierpliwość i wspierajcie mnie.

Dziękuję!

15 lutego 2014

Urlop! Dzień pierwszy.

Chudzina wstawać nie zamierzała na dźwięk telefonu, który głośnym jękiem nietypowego dzwonka, wciąż sugerował ważne połączenie. Obróciła się na drugi bok, tym samym ignorując rzeczone sygnały o pilności sprawy, chociaż podejrzewała któż to może się do niej dobijać. Mimo wszystko wciąż czuła, że mogłaby leżeć dalej bez większego poczucia winy lecz w końcu nie wypada struny przeciągać. Zatem wymamrotała coś pod nosem jakby słowa pożegnania, bo sen właśnie umknął spod podniesionych już powiek, a ona była zmuszona do podźwignięcia się z łóżka.
Ujęła już cichy sprzęt, który tylko mrugał słabym światłem, aby odczytać numer, który próbował się z nią połączyć.
- 122... - z obojętną miną przyglądała się ekranowi telefonu, aby zaraz wzruszyć ramionami i włożyć stopy w ulubione kapcie.
Rozpoznała ciąg cyfr, co wcale trudnym nie było dkąd w pracy wciąż ćwiczy pamięć i różne wariancje kodów. Jednak nie wszystko okazuje się niepotrzebnym zjawiskiem. Przeciągnęła się jeszcze jak nakazuje tradycja, po czym westchnęła cicho.
- Zadzwoni. - z dużą dozą pewności ruszyła do łazienki, aby z potwora nocnego przeistoczyć się w cud damę, którą każda kobieta jest za dnia.

***

Dostawę siana przyjęłam z otwartymi ramionami jak na odpowiedzialnego właściciela kobył przystało.  Uwieńczyło to niejaki trud w znalezieniu dostawcy, który nie gardzi własnym sprzętem i przywieźć baloty może. Koszt pokonanej trasy jest zależny od odległości, aczkolwiek każdy inną miarą ją mierzy. Ja zadowolona jestem, bo wyładunek okazał się bezproblemową sztuką komunikacji, a i mimo wszystko poznałam nowe źródło sprzedaży ziarna. Gdybym była w potrzebie to wiem do kogo się odezwać, a odpowiedź dostanę szybko wraz z uszykowaniem odpowiedniej ilości wedle moich potrzeb. Jednakże większość ofert sprzedaży siana sugerowała odbiór towaru we własnych zakresie, aczkolwiek pozbawiono mnie tej przyjemności, z którą wiąże się posiadanie traktora wraz z naczepą. Za dzieciaka Babcia miała poczciwego Ursusa w kolorze czerwonym. Poszedł za dobre pieniądze w inne ręce, ale któż mógł przewidzieć, że będzie mi potrzebny, skoro ładnych kilkanaście lat później nabyłam pierwszego konia? Nikt przyszłości nie widzi jak obecnej pogody za oknem, chociaż sama możliwość jej poznania przeraża jak i kusi. 
Uszykowałam i dziesięć worków obornika na specjalne zamówienie, aczkolwiek odkrycie znacznej ich ilości wcale nie okazało się przednim prezentem, bo jeszcze drugie tyle jak nie więcej, przyjdzie mi kupą poczęstować. Jednakże powiedziałam "a" to i "b" muszę, bo leży to w mojej naturze i skoro obiecuje to słowa dotrzymuje.


Dodałam zakładkę "Zwierzyniec".
Zapraszam do zapoznania się z nią.


11 lutego 2014

9 lutego 2014

Facebook w natarciu.

Każda historia ma swój początek.

Chudzina była zajęta, a wszelako tak się wszystkim w domu wydawało. Komunikator GG piszczał co chwilę, sygnalizując odbiór coraz to nowszych wiadomości. Jej najlepsza przyjaciółka właśnie postanowiła pomęczyć ją złotymi myślami dnia.
Blondyny brew delikatnie uniosła się do góry, a ta zmrużyła nagle oczy. Doczytawszy ostatnią linijkę konwersacji, aż parsknęła śmiechem. Cała frajda w ich znajomości polegała na tym, że nieważne czy świat właśnie stanąłby na pograniczu apokalipsy, one i tak potrafiły wzajemnie się rozbawić, podnieść na duchu i co najważniejsze - zrozumieć. Aczkolwiek los chciał, że były oddalone od siebie w dość znaczącej mierze jakby ktoś miał nadzieję rozgraniczyć ich spotkania w obawie o stan psychiczny innych ludzi. Cóż, zapewne wielu odwiedziłoby psychologa w najbliższym czasie.
- Och... - mruknęła Chudzina, kiedy szalona myśl zaświtała w jej głowie.
Zaraz zgrabne palce poczęły opadać na klawisze laptopa i tak oto w okienku pojawiło się zdanie zmieniające wszystko:

Bądź ze mną w związku na FB.

Jest to jedno zdanie i jak pewnie się domyślacie zostało ono zatwierdzone. I owszem, bez zbędnych dyskusji obie podjęliśmy taką decyzję, aby po chwili Facebook ogłosił radosną nowinę naszym znajomym. Problem polega na tym, że nie jest to realny stan rzeczy. Wzajemnie się uwielbiamy i wskoczyłybyśmy za sobą w ogień, ale poza naszą znajomością szukamy i tej płci przeciwnej, bo tak naprawdę jesteśmy dla siebie niczym siostry. Żadna nie myślała o partnerstwie poważnie, a status miał za zadanie zaznaczyć naszą więź jako poważną i niezaprzeczalną. W następstwie jednego kliknięcia przypięto mi łatkę kochającej inaczej, a nawet raczono mnie poinformować, że moja Mama dowie się kto w przyszłości będzie jej zięciem, chociaż maluje się on jako osoba kobiety. 
Zabawne?

Bynajmniej! Okazuje się oto, że FB ma doprawdy niezaprzeczalną siłę przebicia w naszym społeczeństwie i dyktuje innym ludziom jak mają postrzegać osoby codziennie spotykane i nieważne gdzie konfrontacja miałaby miejsce. Mój znajomy podjął rozpaczliwy krok nawrócenie mnie, sugerując tym samym, że to on jest miłością mojego życia. Zaś pewna Ruda postanowiła pokazywać mi w pracy, że ma ciężkiego "focha" i jestem na straconej pozycji. 
Nie podejmę żadnych drastycznych kroków, ponieważ opinia innych nie jest dla mnie priorytetem jak i drogowskazem w życiu zatem jedynie z pobłażliwym uśmiechem idę dalej przed siebie. Być może pewnego dnia komuś przyjdzie na myśl, że człowiek po drugiej stronie kabla jest w rzeczywistości inny od obrazu, który maluje mu portal. Właściwie wystarczyłoby nawet napisać z przemiłym pytaniem o faktyczny stan rzeczy i pobudki moralne, ale przecież to chyba musi kosztować, bo się nikt jeszcze nie odważył.

Ale by nie umniejszając roli!

Facebook ma jednak to do siebie, że informacje przebiegają szybko, a każda akcja wydaje się prowadzona sprawnie. Mowa tutaj o wydarzeniach, które nie miałyby takiego rozgłosu, gdyby nie odpowiednia opcja i rozesłanie wici po znajomych. Wystarczy udostępnić, aby być może i pomóc. Pomijając sprawy, które wymagają wkładu finansowego, bo jak wiadomo kursor myszy na odpowiednim przycisku nie sypie złotówkami do konta. Tutaj faktycznie trzeba sięgnąć do portfela, a nie każdy jest do tego chętny. 
Osobiście preferuje udostępniać wszystkie akcje odnośnie adopcji zwierząt czy pomocy tym zaginionym, ponieważ mam sporo grono znajomych i być może ktoś szuka psa bądź kota do wzięcia bądź mieszka w okolicy, gdzie zwierzę się zagubiło. Nigdy nie wiem, ale sprawę staram się nagłośnić. Staram się myśleć, że w ten sposób szansę potencjalnego domu dla stworka, przybliżyłam chociażby o 1%. 




6 lutego 2014

Opis?

Młoda/Młodzilla/Siwa Cholera

Kwestia spojrzenia na daną sprawę i zaraz więcej rozwiązań niż potrzeba, gdzie nie można nawet dobrać właściwego. A bo czasem podyskutuje, innym razem jedynie zaznaczy jak to wyglądać wg niej powinno. Zdarzyć się może, że się zgodzi i wtedy pokłonów oczekuje. Cicha i spokojna, ale nerwów napsuć potrafi. To rzuci dziwne spojrzenie, łebkiem potrzepie i nóżką zagrzebie, a już można się domyślać, iż coś kombinuje. Bezczynności nie znosi, akumulator wtedy szwankuje. Przegrzanie możliwe to i system myślowy wadliwie działać będzie. Pamięć ma dobrą, ale często w opcji OFF. Wybaczy dosłownie największe głupstwo i nadużycie, ale tego samego oczekuje w zamian. Za kostkę cukru skoczyłaby do nieba, później piekło odwiedziła, a na końcu załatwiłaby autograf Elvisa. Na padoku oaza spokoju, a w terenie dzicz i to z syndromem niewybiegania. Do zatrzymania, chwała hamulcom! Obcych nie lubi jak się spoufalają, bo ona taka cnotka i zaraz by gryzła amanta, który jest zbyt śmiały. Za Chudziną zawsze się wstawi, chociaż czasem nie rozumie jej filozofowania, aczkolwiek natura dała, że nie rozumie i tak, co ona mówi. Chwała! Jedzenie to jedyna miłość ponad życie. Tycie, tycie, tycie!


Eufona/Eufi/Gniada Dama

 Taki wycofany kłębek futra, akceptujący swoją drugorzędną rolę. Ona zawsze ma czas, pośpiechu nie lubi. Pogrąży się w morzu własnych myśli i tak stoi, udając wielkie przepracowanie. Łasuch na pochwały i drapanie, gonić człowieka potrafi i nie odpuści, póki chociaż po szyjce pazurem nie poskrobie. Cwane, bo wykorzystuje niezdecydowanie innych. Gwałtownych reakcji nie lubi, preferuje spokojną komunikację. Jakieś pretensje? Ino żadne, chociaż woda mogłaby być bardziej błękitna. Wybredna nie jest, marudna również. Wie jak się zachować należy, by dano jej święty spokój. Ruch lubi, ale ze wskazaniem tylko na dwa chody. Galop to taki niepotrzebny dodatek. Strachy często widzi, ale do opanowania, bo też nie odstawia wielkiego dramatu. Kocha kąpiele słoneczne.


Chudzina/Blondyna/Czerwona Czapka/Eliza

A tej pani to ja nie znam. Wiem tylko, że ma wielkie marzenia, ale zero środków. Załamać się by mogła, ale jakoś nie widzi potrzeby. Idzie do przodu, bo cofać się jej nie opłaca. Walczy o swoje niczym lwica, chociaż gardzi kłótniami, a preferuje kompromisy. Ma zbyt miękkie serce, a i dupę również. Często boli, ale podobno twardsza się zrobiła i już zamknęła pewne rozdziały w swoim życiu. Ostrożnie dobiera sobie przyjaciół, dlatego liczba jeden jej niestraszna. Nie kolekcjonuje osób. Skryta w sobie, ale gadatliwa w odpowiednim gronie. Wybuchowe imprezy nie dla niej, woli zacisze domu i stajnie. Aktywna fizycznie ponad granicę, bo zawsze marudzi, że coś należałoby zmienić. Ma pretensje wieczne do zbyt długiego nosa, chociaż twierdzi, że to nie wina kłamstwa. Ona święta. Typ strasznie rodzinny. Za krzywdy by chyba zabiła, ale bądźmy realistami, bo taka dziewczyna z nożem po drodze biegać nie będzie. Wynajmie snajpera. Romantyczna dusza, ale tutaj wnikać nikt nie będzie, bo się dopiero esej zacznie... Uparta czasem, chociaż genów osła nie ma. Skromna przede wszystkim, gdzie oszczędność idzie w parze. Ekonomiczna w utrzymaniu zatem brać i nie gadać!


4 lutego 2014

Starać się...

Złe słowa są jak miecz obusieczny.
Ranisz nimi bliskie ci osoby, 
a później cierpisz za nich.
Zastanów się nim pozwolisz,
aby one zawładnęły tobą...

Trudno jest później odkręcić szkody.


Kończyła właśnie myć podłogę, czarne plamy po herbacie właśnie znikały pod mopem. Mogła dzień cały robić milion innych rzeczy, rozkoszować się słodką niedzielą bądź iść do koni i pojechać do lasu, aczkolwiek wybrała inną formę zajęć. Zdecydowała się na obowiązek. Dom był podzielony na dwa rewiry, dół należał do brata, a góra do niej. Miała dbać oto, by godnie się prezentowała przed przybyłymi gośćmi. W sobotę nie miała czasu, albowiem do późna siedziała w pracy. Fizycznie żyły sobie wypruwa, aby cokolwiek zarobić. Mimo to z jakiś błyskiem w oku, postanowiła uczynić to, co do niej należało. Być może wierzyła, że Matka doceni? 
Wybiła ta godzina, sądu jak się zdaje. Uśmiechała się pod nosem na dźwięk otwieranych drzwi. Teraz Rodzicielka wejdzie i zobaczymy, że pomimo nieskończonej palety pomysłów i udziwnień, wybrała właśnie to, co wydawało się jedynie słusznym wyborem. Obowiązek. Minęła długa sekunda, aż po całym dole rozległ się głos niezadowolenia. Właśnie miała rozpocząć się słowna wojna...
- Darmozjady! - pierwszy cios niby chybia, ale mimo to gdzieś godzi.
Dziewczyna stara się nie słuchać, ale nie pozwalają jej na to własne uszy.
- Lenie śmierdzące. - ta obelga trafia w dumę.
Jeży się niczym dzika zwierzyna i łypie na drzwi od swojego pokoju, bo kroki Matki twardo spadają na schody.
- Nic w domu nie zrobiliście! Najlepiej będzie jak się was pozbędę. Jak się wyprowadzicie! 
Już otwiera usta, aby skontrować lecz milknie zaraz, a potok słów zalewa wnętrze. Nie będzie się bronić przed ślepotą innych. Zawsze jej nie doceniała, spychając swoje ambicje na córki barki. Wytykając palcem najmniejsze potknięcie, a nie doceniając wzlotów. Pamiętała jak kiedyś dostała ocenę 5 ze sprawdzianu jako jedna z nielicznych osób, a wtedy Matka raczyła rzecz:
- Tylko tyle? Na szóstkę nie było cię stać?
Test miała ochotę wyrzucić do kosza. 

Drgnęła nieznacznie na dźwięk kolejnych oskarżeń, ale w tym czasie zdążyła już powziąć odpowiednią decyzję. Odwróciła wzrok od Matki jakby ta w ogóle nie znajdowała się w pokoju, po czym kliknęła ikonkę komunikatora GG. Niech posmakuje ignorancji w akcie niemego protestu.


Nawet najmniejsze starania powinny być doceniane.
Dla jednej osoby to wręcz wymarzone odznaczenie, 
dla drugiej przyjemna informacja w prawidłowości działań.

 

30 stycznia 2014

Siwa.

Młódka niespokojnie rozglądała się po ciasnej przyczepie, do której wprowadzono ją po dokonanej transakcji. Pieniądz opadł z szelestem zysku na dłonie jej już byłego właściciela, opuszczając portfel człowieka dość otyłego i niezdarnego w chodzie. Sprzedano ją.
Rozszerzyła chrapy po raz ostatni wdychając znane sobie wonie, a z jej gardzieli wydobyło się pożegnalne rżenie w stronę matki jak i stada. Samochód zapalił, ruszyli.

U handlarza.
Droga wiodła dwulatkę w strony jej nieznane, nigdy bowiem nie opuszczała rodzimej miejscowości ani znanych sobie pastwisk. Trzymała się zawsze stada, które gwarantowało bezpieczeństwo. Będąc blisko matki czuła się na tyle pewnie, by poznawać świat z błyskiem w ciemnych ślepiach, korzystając ze swobody jaką jej dano. Jednakże czuła w głębi duszy, że na jej szyi zaciska się złowroga pętla niewoli, której smaku jeszcze nie zaznała.

***

Siwa uniosła łeb wyżej, chociaż sznur nie pozwalał na nazbyt gwałtowne ruchy. Czuła jak wrzyna jej się w skórę, aczkolwiek po chwili odpuszczał, kiedy i ona się poddawała. Ze spuszczoną głową stała dzień w dzień, nie odliczając już minut, a tym bardziej mijanych godzin. Dzień się rozpoczynał i kończył, światło padało skąpo na betonową podłogę, a potem nadchodziła ciemna noc. Nawet gwiazd już nie dostrzegała, nie miała sposobności by się obrócić i podziwiać srebrną tarczę Księżyca. Zawitała beznadzieja.
Ciało pragnęło ruchu, a każda kończyna drgała niespokojnie z tej tęsknoty. Mięśnie cichutko protestowały, jedynie napinając się przy próbie zmiany odpoczywającej nogi. Kopyta poprzerastały, tworząc dziwny obraz zaniedbania, chociaż gdyby poświęcić temu problemowi chwilę czasu to nigdy by nie zaistniał. Wewnątrz organizmu zagościły pasożyty, chluba braku odpowiedniej opieki. Jeszcze gołym okiem nikt nie dostrzegał degradacji życia, aczkolwiek ono już mozolnie przygasało z ironicznym uśmiechem losu.
Szopa była więzieniem o drewnianych trzech ścianach, bo czwarta została zniszczona w okolicznościach znanych tylko właścicielowi. Cela z jednym korytem, aczkolwiek długim. Po prawej stronie starszy arab, podobno ze znaczną kulawizną. Po lewej dwie ciężarne klacze zimnokrwiste, o ile plotka głosi prawdę. Nie buntują się, nie krzyczą z rozpaczy. Ich oskarżycielski ton milknie w jaźni, żadne słowo pyska nie opuszcza, a jedynie ślepia tak szczere niczym zwierciadła duszy, smętnie komentują codzienność tej egzystencji. Człowiek powiedział, że to jego pasja. Ale i ona ma prawo godnie swych dni dotrwać.

***

Dzień kupna.

- Zaraz ci ją pokaże. - pobrzmiewa męski głos, który zbliża się nieuchronnie niczym zaraza.
Młódka drży na ciele w odruchu niemej złości. Nienawidzi dwunożnych istot.
- Tylko ona jest na sprzedaż. - zimne słonie podpinają karabińczyk, uwiąz spoczywa w dłoni chłopaka w czapce. 
Ten ciągnie ją w stronę wyjścia, a ona wybiega jako pierwsza stęskniona za Słońcem. Zatrzymuje się gwałtownie przed dwójką nieznajomych, starszy pan i jakaś dziewczyna w czerwonej czapce. Mija sekunda, tyle uwagi poświęca chudzinie. Siwa rży niespokojnie, kręcąc się wokół prezentera szybkim kłusem. Nie daje się zatrzymać, nie chce zaprzestać ruchu. Pragnienie biegu i szaleństwa maluje się w jej ślepiach. Zewsząd odpowiadają inne głosy, koni jak i kucy. 
Blondynka patrzy na ojca dość znacząco jakby mówiła, że tak nie da się dobrze zwierzęciu przyjrzeć. Jedynie dostrzega brak kulawizny, a i większych uchybień od budowy nie widzi. Wzdycha ciężko w duchu, a serce tłucze się w piersi niespokojnie. Rozsądkiem nie wybierze, emocje są z nim na wojnie. 
- Bierzesz? - pada pytanie tak niespodziewanie jak strzał z pistoletu.
Kula wpada głęboko do jaźni i rozpoczyna własną manifestację racji.
- Tak. - odpowiedź gaśnie, gdy siwa po raz kolejny rży.

***

Pierwsza trawa.

- Zróbmy jej prezent. - te słowa brzmią tak niewinnie.
Chłopak bierze siodło i zardzewiałe wędzidło, które wsadza siwej w pysk o zgodę nie pytając. Dwulatka buntuje się na tak gwałtowne zmiany. Pierwsze wsiadanie odbywa się w wśród jak kwików niezadowolenia, gdy lecą barany wyższe od jej łba. Jeździec spada i więcej nie próbuje. 
- Pojebany koń. - ocena zostaje wystawiona.

***

Klacz porusza leniwie uchem, patrząc w stronę furtki z nieukrywanym zaciekawieniem. Dziewczyna niesie dwa wiaderka, które bujają się wesoło w dłoni, a pełne są owsa i jęczmieniu. Rży wesoło na ten widok, pchając głowę pomiędzy żerdzie bramy.
- Młoda, co ty robisz? - ale dziewczyna już zna łakomstwo konia i jedynie się uśmiecha.
- Zaraz dostaniesz tylko mnie przepuść.
Siwa grzecznie się cofa i czeka jak ta zniknie we wnętrzu wiaty, aby zaraz odgłos opadających ziaren do żłoba zabrzmiał niczym pieśń pochwalna. Jej łeb pojawia się tuż obok ściany, gdzie chudzina właśnie próbuje wyjść, ale znowu na jej drodze stoi kobyła.
- Przepraszam bardzo, ale możesz wyjść? - to pytanie pada już codziennie.
Zwierze grzecznie polecenie wykonuje, aby zaraz samemu znaleźć się "przy stole" i rozkoszować śniadaniem godnej królowej, bo ona z całą pewnością na ten tytuł zasługuje.

***

Alicja vel. Młoda vel. Młodzilla

Pamiętam dni przeradzające się w miesiące, gdy stałam przywiązana na sznurze do metalowego kółka, a każdy ruch był tylko marzeniem zastałego ciała. Jednakże obraz ten coraz bardziej mglisty, oddala się wraz z kolejnymi porami roku, gdzie rozkoszuje się wiosną na pastwiskach, a i zimną na śniegu. Moja swoboda nie została mi zabrana, potraktowano ją jako coś, co od zawsze należało do mnie. Dano mi dom, w którym mam schronienie lecz jest on otwarty dla moich potrzeb, a nie zamknięty na ich głośne wołania. W dzień jak i w nocy spaceruje po świeżym powietrzu, a kiedy tylko deszcz obejmie mnie w przyjacielskim uścisku, wchodzę do wiaty i go przeczekuje. Nikt mnie nie chce tam zatrzymać. Nieograniczony ruch jest najwspanialszym darem, który mi przyszło dostać od człowieka. Ach, i kimże bym była bez tej miłości, która nie domaga się odwzajemnienia? Już sama moje istota zdaje się być najwspanialszym prezentem jaki chudzina mogła sobie wymarzyć, aczkolwiek w cichym szepcie mojej wdzięczności i moje serce zagościło.

***

Niedługo będziemy świętować naszą trzecią rocznicę wspólnych przygód jak i dramatów, aczkolwiek tych drugich nie doświadczamy codziennie, a jedynie przez krótką pesymistyczną chwilę. Moja historia na pewno się nie kończy, nie w momencie startu, bo meta jeszcze daleka. Pokonamy tą trasę razem, wszakże pamiętam te słowa...:
- Nie bój się. Nie oddam cię nikomu. Sprzedać, też nie sprzedam. Jesteś u mnie na dożywocie. 
I wtedy blondyna się szeroko uśmiecha.