20 kwietnia 2014

Streszczenie.

Zamknęli ją. Nie uważam tego za coś chwalebnego, wszakże członek rodziny za kratami to jak plama na białym kołnierzu, aczkolwiek sama sobie ten los zgotowała. Jej winy są liczne i pomimo panującego przekonania o wybaczeniu, nagminnie propagowanego przez wszelakie religie, u mnie nie ma na to miejsca. Nie toleruję wyrządzania krzywd wobec familii, ponieważ krew z krwi to czyni, gdy powinna ją wspierać ze wszystkich sił, a nie okradać, okłamywać i wykorzystywać.
Łganie było dla niej jak śpiew, tak wysokim tonem niszczyła wszystko co kruche. Wyrzekła się córki, która dla niej nie żyje, pomimo że ma się świetnie i mieszka ze swoim biologicznym ojcem. Wyparła się syna, usilnie przekonując, iż jest on jest bratankiem. Zaakceptowała tylko dwójkę starszych dzieci, które świadomie pchnęła w morze własnych kłamstw i nakazała im to samo czynić. Chwała im za to, że jednak swój rozum mają i odcięli się od trucizny rodzicielki, która karmiła ich jadem przed tyle lat. Wszystko sprowadza się do życia światłego, ale na bazie lenistwa i wykorzystywania innych, bo lewe ręce nie pomagają w pracy, a lepkie tym bardziej. Kradzież jednorazowa, mogłoby się tak wydawać, a jednak usilnie ciągnęła do kolejnej, aby posiąść ten łatwy zysk i pomnożyć go wielokrotnie, póki nikt nie nakryje i nie zgłosi. Pech wielki, że ostatnią ofiarą był jej własny syn, który nie odpuścił z powodu więzów rodzinnych, a wręcz zaciągnął ją pod wymiar sprawiedliwości, gdzie została ukarana. Jednakże na tym nie zakończyły się jej życiowe eskapady, bo była mistrzem w żerowaniu na naiwnych mężczyznach, których owijała sobie wokół palca i manipulowała nimi, co by przynosili jeść, alkohol jak i fundusze, bo przecież królowa życia nieróbstwa nie mogła rączek wybrudzić. I tutaj pojawia się kolejne zaskoczenie, bo chłop poszedł po rozum do głowy i przy kolejnej kłótni zawiadomił policję. W rejestrze ją mają to dojdą z jakim elementem mają do czynienia i tutaj pojawia się nadzieja, że wreszcie dostanie za swoje w adekwatnej do czynów karze.
Ja ze wstrętem ją wspominam, szczególnie w momentach, kiedy widzę przed oczyma prawdopodobną scenę okradania mieszkania po świeżo zmarłej mamie, a mojej Babci. Ileż to trzeba mieć skamieniałego serca, braku sumienia i braku jakichkolwiek granic, by rzucić się na srebro i złoto...

Gdzie człowiek zagubił moralność?

Gniada miesiąc temu dość poważnie się wywróciła i to przez Młodą, która efektownie zrobiła zwrot na przodzie, co by ugryźć kompankę w szyję, a ta w momencie ucieczki wpadła w metalowy słupek. Lewa strona cała obita. W pierwszej chwili byłam przerażona, bo wyglądało na to, że kobyła o własnych siłach nie wstanie, ale podniosła się. Kulała na obie kończyny. Wykonałam telefon do weterynarza i usłyszałam by obserwować, chociaż moją głowę zaprzątały myśli o ewentualnym złamaniu. Na szczęście nic takiego nie miało miejsca, a po tygodniu odpoczynku od jakiejkolwiek pracy, klacz powróciła do pełni zdrowia. Na spacerze w ręku pokazała mi ile to ona ma w sobie energii i wesoło galopem obok mnie biegła zatem nie mam już powodów do niepokoju, ale od tamtego czasu uważam zdecydowanie na to, co siwa kombinuje. Z Młodzillą naprawdę trzeba uważać, ponieważ ona wielu rzeczy zwyczajnie nie odpuści jak np. nie da się wyprzedzić, a nawet jeśli to zaraz pokazuje pełen arsenał zębów i wielkiego niezadowolenia. Rzekłoby się, że ten typ tak ma, ale ze słowami trzeba uważać.

Najważniejsze, że obie baby są zdrowe.

Hando nie jest już okazem zdrowia. Weterynarz zdiagnozował wypadające panewki i pomimo możliwości zoperowania, nie polecił. Dlaczego? Najzwyczajniej na świecie uznał, że nie daje ona jakiejkolwiek pewności, że pies powróci do pełni zdrowia, poza tym ma on swój zacny wiek i nie narażałby go na jakikolwiek stres związany z zabiegiem i rehabilitacją. Rzekł również, że kwota zabiegu jest znaczna i byłyby to pieniądze wyrzucone w błoto. Nie należy tego interpretować jako oszczędzania na zdrowiu zwierzęcia, bo przecież nie o tym tu mowa, a bazować na opinii weterynarza z kilkunastoletnim stażem, który uczciwie wyraził swoje zdanie odnośnie operacji. Małe szansę, aby pomogła. Leczymy zatem inaczej. Kiedy Hando wykazuje niemożność swobodnego poruszania się, wówczas dostaje tabletki na stawy i przeciwbólowe. 

Bo pomimo braku wyjścia, znajdzie się zawsze małe drzwiczki...

Dwa tygodnie temu miałam dość niemiłą przygodę związaną z moim pierwszym psem, który mieszka z Babcią, albowiem po mojej przeprowadzę zwyczajnie do niej uciekał i nie chciał wracać do domu. Podjęłam decyzję, że z nią zostanie, skoro spędził tam około 10 lat swojego życia. Perła od pewnego czasu miała problemy z wypróżnianiem się, co sugerowało zaparcie. Mimo tego, luźny stolec się pojawił aczkolwiek w akompaniamencie pisków. Podałam olej i czekałam na efekty, które owszem i były, ale problemu nie rozwiązały. Martwił mnie również fakt, że suczka sika na sucho jakby miała problem z pęcherzem. Została ona wysterylizowana rok temu i siłą rzeczy mogły się pojawić kamienie, które powodowały rzeczony problem. Nastawiłam się na USG. Pierwszy weterynarz nie odbierał telefonu. Na stronie miał zapisane, że do godziny 10 może go w gabinecie nie być, ale dzwoniłam w okolicach 14 zatem spodziewałam się, iż już jest na miejscu. Pomyliłam się. Drugi lecznicę otwierał o 18. Wyruszyłam do Kórnika w poszukiwaniu kolejnego kompetentnego i znalazłam, ale musiałam pocałować klamkę. Na kartce, która wisiała na bramie, było napisane, że otwiera po wykonaniu telefonu zatem i tutaj postąpiłam zgodnie z instrukcją, ale odzewu brak. Nadmienię, że był to poniedziałek. Czwarty weterynarz nie miał sprzętu, był mało konkretny i polecił wrócić się na Borówiec, a że była prawie 17 to stwierdziłam, iż to rozwiązane w chwili obecnej jest najbardziej racjonalne. Najpierw musiałam wykonać telefon, co by się umówić i oto, co usłyszałam:

Ja: Dzień dobry. Dzwonię do pana w następującej sprawie, bo moją suczkę strasznie boli brzuch i chciałabym wykonać USG. W chwili obecnej żaden inny weterynarz nie jest dostępny...
On: Wie pani, ja mam terminy wszystkie pozajmowane.
Ja: Ale psa boli i nikt mnie nie chce przyjąć.
On: Do mnie wielu ludzi dzwoni, jestem rozchwytywany...
Ja: Chcę wykonać USG by wykluczyć kamienie... Psa boli.
On: Ech! Skoro psa boli to przyjmę, bo co mogę zrobić?
Ja: Dziękuję... A mam stawić się o 18 czy przyjmie nas pan wcześniej?
On: Proszę być troszeczkę przed 18. Przyjmę panią jak innych obsłużę...

Nigdy więcej moja stopa nie przekroczy progu tej lecznicy. Pies na USG był wzięty na chama, wykręcono mu jedną łapę, aby spokojnie leżał. O mało moja ręka nie wylądowała na policzku asystenta, a byłam bledsza od kartki papieru. Sam weterynarz z nosem w chmurach, bo on to wielki pan i władca, gdzie w każdym komentarzu na temat zwierzęcia sugerował, że się nie znam, że nie mam pojęcia, że czworonogi nie są dla mnie. Czułam się jakby wciąż mnie atakował i nie musiał używać słów, wystarczyło to jak spojrzał. Suczka miała pachnieć rumiankiem i być wymyta w najlepszym szamponie, ponieważ on sobie tego życzy. Proszę o wybaczenie, ale jeżdżąc przez dwie godziny z psem w poszukiwaniu kompetentnego weterynarza nie miałam czasu pomyśleć, że trzeba ją wykąpać!

Zapłaciłam 120 zł tylko po to, aby się dowiedzieć, że Perła ma schudnąć.



ŻYCZĘ WAM WESOŁYCH.