30 stycznia 2014

Siwa.

Młódka niespokojnie rozglądała się po ciasnej przyczepie, do której wprowadzono ją po dokonanej transakcji. Pieniądz opadł z szelestem zysku na dłonie jej już byłego właściciela, opuszczając portfel człowieka dość otyłego i niezdarnego w chodzie. Sprzedano ją.
Rozszerzyła chrapy po raz ostatni wdychając znane sobie wonie, a z jej gardzieli wydobyło się pożegnalne rżenie w stronę matki jak i stada. Samochód zapalił, ruszyli.

U handlarza.
Droga wiodła dwulatkę w strony jej nieznane, nigdy bowiem nie opuszczała rodzimej miejscowości ani znanych sobie pastwisk. Trzymała się zawsze stada, które gwarantowało bezpieczeństwo. Będąc blisko matki czuła się na tyle pewnie, by poznawać świat z błyskiem w ciemnych ślepiach, korzystając ze swobody jaką jej dano. Jednakże czuła w głębi duszy, że na jej szyi zaciska się złowroga pętla niewoli, której smaku jeszcze nie zaznała.

***

Siwa uniosła łeb wyżej, chociaż sznur nie pozwalał na nazbyt gwałtowne ruchy. Czuła jak wrzyna jej się w skórę, aczkolwiek po chwili odpuszczał, kiedy i ona się poddawała. Ze spuszczoną głową stała dzień w dzień, nie odliczając już minut, a tym bardziej mijanych godzin. Dzień się rozpoczynał i kończył, światło padało skąpo na betonową podłogę, a potem nadchodziła ciemna noc. Nawet gwiazd już nie dostrzegała, nie miała sposobności by się obrócić i podziwiać srebrną tarczę Księżyca. Zawitała beznadzieja.
Ciało pragnęło ruchu, a każda kończyna drgała niespokojnie z tej tęsknoty. Mięśnie cichutko protestowały, jedynie napinając się przy próbie zmiany odpoczywającej nogi. Kopyta poprzerastały, tworząc dziwny obraz zaniedbania, chociaż gdyby poświęcić temu problemowi chwilę czasu to nigdy by nie zaistniał. Wewnątrz organizmu zagościły pasożyty, chluba braku odpowiedniej opieki. Jeszcze gołym okiem nikt nie dostrzegał degradacji życia, aczkolwiek ono już mozolnie przygasało z ironicznym uśmiechem losu.
Szopa była więzieniem o drewnianych trzech ścianach, bo czwarta została zniszczona w okolicznościach znanych tylko właścicielowi. Cela z jednym korytem, aczkolwiek długim. Po prawej stronie starszy arab, podobno ze znaczną kulawizną. Po lewej dwie ciężarne klacze zimnokrwiste, o ile plotka głosi prawdę. Nie buntują się, nie krzyczą z rozpaczy. Ich oskarżycielski ton milknie w jaźni, żadne słowo pyska nie opuszcza, a jedynie ślepia tak szczere niczym zwierciadła duszy, smętnie komentują codzienność tej egzystencji. Człowiek powiedział, że to jego pasja. Ale i ona ma prawo godnie swych dni dotrwać.

***

Dzień kupna.

- Zaraz ci ją pokaże. - pobrzmiewa męski głos, który zbliża się nieuchronnie niczym zaraza.
Młódka drży na ciele w odruchu niemej złości. Nienawidzi dwunożnych istot.
- Tylko ona jest na sprzedaż. - zimne słonie podpinają karabińczyk, uwiąz spoczywa w dłoni chłopaka w czapce. 
Ten ciągnie ją w stronę wyjścia, a ona wybiega jako pierwsza stęskniona za Słońcem. Zatrzymuje się gwałtownie przed dwójką nieznajomych, starszy pan i jakaś dziewczyna w czerwonej czapce. Mija sekunda, tyle uwagi poświęca chudzinie. Siwa rży niespokojnie, kręcąc się wokół prezentera szybkim kłusem. Nie daje się zatrzymać, nie chce zaprzestać ruchu. Pragnienie biegu i szaleństwa maluje się w jej ślepiach. Zewsząd odpowiadają inne głosy, koni jak i kucy. 
Blondynka patrzy na ojca dość znacząco jakby mówiła, że tak nie da się dobrze zwierzęciu przyjrzeć. Jedynie dostrzega brak kulawizny, a i większych uchybień od budowy nie widzi. Wzdycha ciężko w duchu, a serce tłucze się w piersi niespokojnie. Rozsądkiem nie wybierze, emocje są z nim na wojnie. 
- Bierzesz? - pada pytanie tak niespodziewanie jak strzał z pistoletu.
Kula wpada głęboko do jaźni i rozpoczyna własną manifestację racji.
- Tak. - odpowiedź gaśnie, gdy siwa po raz kolejny rży.

***

Pierwsza trawa.

- Zróbmy jej prezent. - te słowa brzmią tak niewinnie.
Chłopak bierze siodło i zardzewiałe wędzidło, które wsadza siwej w pysk o zgodę nie pytając. Dwulatka buntuje się na tak gwałtowne zmiany. Pierwsze wsiadanie odbywa się w wśród jak kwików niezadowolenia, gdy lecą barany wyższe od jej łba. Jeździec spada i więcej nie próbuje. 
- Pojebany koń. - ocena zostaje wystawiona.

***

Klacz porusza leniwie uchem, patrząc w stronę furtki z nieukrywanym zaciekawieniem. Dziewczyna niesie dwa wiaderka, które bujają się wesoło w dłoni, a pełne są owsa i jęczmieniu. Rży wesoło na ten widok, pchając głowę pomiędzy żerdzie bramy.
- Młoda, co ty robisz? - ale dziewczyna już zna łakomstwo konia i jedynie się uśmiecha.
- Zaraz dostaniesz tylko mnie przepuść.
Siwa grzecznie się cofa i czeka jak ta zniknie we wnętrzu wiaty, aby zaraz odgłos opadających ziaren do żłoba zabrzmiał niczym pieśń pochwalna. Jej łeb pojawia się tuż obok ściany, gdzie chudzina właśnie próbuje wyjść, ale znowu na jej drodze stoi kobyła.
- Przepraszam bardzo, ale możesz wyjść? - to pytanie pada już codziennie.
Zwierze grzecznie polecenie wykonuje, aby zaraz samemu znaleźć się "przy stole" i rozkoszować śniadaniem godnej królowej, bo ona z całą pewnością na ten tytuł zasługuje.

***

Alicja vel. Młoda vel. Młodzilla

Pamiętam dni przeradzające się w miesiące, gdy stałam przywiązana na sznurze do metalowego kółka, a każdy ruch był tylko marzeniem zastałego ciała. Jednakże obraz ten coraz bardziej mglisty, oddala się wraz z kolejnymi porami roku, gdzie rozkoszuje się wiosną na pastwiskach, a i zimną na śniegu. Moja swoboda nie została mi zabrana, potraktowano ją jako coś, co od zawsze należało do mnie. Dano mi dom, w którym mam schronienie lecz jest on otwarty dla moich potrzeb, a nie zamknięty na ich głośne wołania. W dzień jak i w nocy spaceruje po świeżym powietrzu, a kiedy tylko deszcz obejmie mnie w przyjacielskim uścisku, wchodzę do wiaty i go przeczekuje. Nikt mnie nie chce tam zatrzymać. Nieograniczony ruch jest najwspanialszym darem, który mi przyszło dostać od człowieka. Ach, i kimże bym była bez tej miłości, która nie domaga się odwzajemnienia? Już sama moje istota zdaje się być najwspanialszym prezentem jaki chudzina mogła sobie wymarzyć, aczkolwiek w cichym szepcie mojej wdzięczności i moje serce zagościło.

***

Niedługo będziemy świętować naszą trzecią rocznicę wspólnych przygód jak i dramatów, aczkolwiek tych drugich nie doświadczamy codziennie, a jedynie przez krótką pesymistyczną chwilę. Moja historia na pewno się nie kończy, nie w momencie startu, bo meta jeszcze daleka. Pokonamy tą trasę razem, wszakże pamiętam te słowa...:
- Nie bój się. Nie oddam cię nikomu. Sprzedać, też nie sprzedam. Jesteś u mnie na dożywocie. 
I wtedy blondyna się szeroko uśmiecha.


25 stycznia 2014

Zwierzenia cz.2

Nie pytaj mnie o wczoraj, 
bo to przeszłość, do której nie chce wracać.
Zadaj pytanie o jutro, 
 a opowiem ci jakie mam nadzieję odnośnie przyszłości...



Moje ucho drgnęło na odgłos zbliżających się kroków, a z pyska wypłynął melodyjny dźwięk zadowolenia, bo doskonale wiedziałam, że oto podąża w naszą stronę śniadanie.  Chodzi szybko, kroki stawia małe, ale w dobrym tempie i przez to zdaje się innym jakby biegła, a przecież to nie jest prawdą. Jak zwykle na głowie ma swoją ulubioną czerwoną czapkę, znak charakterystyczny blond chudziny, bo do innej grupy wagowej trudno ją zaliczyć. Dwa małe wiaderka bujają się wesoło, pełne owsa, witamin i jęczmieniu. 

To ta czapka!

Jej pierwsze wsiadanie nie odbyło się bez smutnego spotkania z rzeczywistością, bo nie zamierzałam współpracować i dlatego razem o mało nie wpadłyśmy w galopie do wiaty. Stoi drewniana, dumnie się prezentując jako dzieło jej Taty, który w pocie czoła spełniam wolę córki. Obiecał, wszakże inaczej postąpić nie mógł. Jednak jakimś cudem bądź samozaparciem wraz z wizją rychłej klęski, gdzie świadomość nakazywała walczyć, zdołała mną skręcić i zatrzymać. Zsiadła bardzo wściekła, chociaż gotowała się wewnątrz, a na zewnątrz jedynie usta w cienką linię przyozdobiła. Uniosła wówczas szare oczy na mnie, mrużąc je jakby jakaś niecna myśl właśnie zawitała jej do głowy. Nie miałam pojęcia, że właśnie odkryła kłamstwo. Powiedziano jej kiedyś, że dobrym koniem wierzchowym jestem i z całą pewnością będzie miała ze mnie dobry pożytek. Szkoda tylko, iż pierwsza jazda była pasmem nerwów i spięć pomiędzy nami, bo naiwna bańka mydlana właśnie pękła, a prawda ujrzała światło dzienne. 
Łgać nam nikt nie każe, chociaż nadużywamy dobrej woli świata, malując go szarością nieprawdy. Ona tego wręcz nie znosi, zaraz by język wyrwała, a i nie żądając wyjaśnień, bo jedynie słusznej kary. W pewnych kwestiach nie wolno nadużywać słowa, niedomówienie mogłoby się skończyć nieszczęściem lecz w naszym przypadku szybko szydło z worka wyszło. I bardzo dobrze.
Odstawiła mnie od siodła na bardzo długo, bodajże sześć długich miesięcy, gdzie jedynie praca z ziemi mnie obowiązywała, chociaż i ona była sporadyczna. Miałam się przełamać, przekonać ogólnie do ludzi i sama wykazać chęci współpracy, co w tamtym okresie rzadko przychodziło mi do łba. 

Bo każdy potrzebuje bratniej duszy...

Nie to, co jaśnie panna Siwa! Ta to wszędzie pierwsza zawsze być musi, a i doskonale zdawała się znać dwunożną istotę, która to i tak baczyła na nią jak na pasmo udręk, chociaż się uśmiechała! A bo to również ciekawa historia, gdzie początek ich wspólnej przygody zdawał się być rychłym końcem. Wierzyć mi się nie chce, iż ostatecznie dziewczyna zaakceptowała wady konia jak i swoje podkreśliła, obiecując solennie poprawę. Czy zwierzę musi tego słuchać? Wydawało mi się to dziwne, bo przecież żadna siła nie zmuszała jej do walki o nasz dobrobyt, a ona sama potrafiła głośno siebie skrytykować i przyznać się do błędu. Pierwszy raz było mi dane usłyszeć z ust homo sapiens: przepraszam. 
Czy właśnie tego od niej wtedy wymagałam? Czy targał nią jakiś wewnętrzny głos sumienia, nakazujący traktować równo i sprawiedliwie istotę żyjącą na jej utrzymaniu, gdzie zwyczajnie zły krok mógłby skończyć się porażką? Jesteś odpowiedzialna za to, co oswoisz... Czy i ona to wiedziała?
Młoda, bo tak na nią blondyna woła, była na początku dla mnie swoistą terapeutką. Traktowała swoją opiekunkę niczym członka stada i nie zamierzała naruszać jej pozycji, a każde polecenie zaraz wykonywała i to bez słowa, odpowiadając na mały gest ręki czy wskazaniem palca. To chyba jakieś czary były! Zapewne wiedźma w ludzkim ciele, bo gdyby zdjęła maskę to szpetota zakrawałaby o najwyższą karę. Teraz mnie to bawi, aczkolwiek wtedy bardzo dziwiło. Nie rozumiałam więzi jaka pomiędzy nimi się wytworzyła, bo nigdy wcześniej nikt nie raczył sobie trudy zadać, aby i ją ze mną zbudować. Niezwykła to magia znać siebie na wylot i reagować na śladowy znak, gdzie jeszcze jawna prośba nie została ujawniona. Ten urok i mnie chciał objąć, pomimo że jeszcze gotowa bronić się byłam, ale słabłam. Z czasem dowiedziałam się dlaczego mój upór odszedł w niepamięć...
I tak nadszedł dzień, w którym przestałam się chować za szarym zadem Młodej, a wychyliłam pysk dalej, domagając się swojej porcji marchewki. Teraz to potrafię za chudziną łazić niczym pies stróżujący, aby w końcu raczyła mnie podrapać po szyi, bo przecież takiej damie jak mi to zwyczajnie się należy! Najczęściej przeszkadzam jej wtedy w sprzątaniu padoku, co komentuje jedynie poirytowanym spojrzeniem i wzruszeniem ramion, aczkolwiek mnie to nie zniechęca.

Dwójka ma większe znaczenie od jedynki...

Słyszę własny odgłos kroków, gdy kopyto opada na twardą ziemię w spokojnym rytmie rozluźnienia. Uszy leniwie podrygują, a z nozdrzy ulatuje westchnięcie. Zerkam jedynie przelotnie na osobę obok mnie, która poprawia czapkę mimochodem, udając jednak, że wcale nie miała tego w zamierzę. Wybiera kolejną drogę w rozległym lesie, wskazując jakieś mniejsze i większe pagórki.
- Poćwiczymy grzbiet. - mówi do mnie, uśmiechając się naprędce. 
- Ale najpierw... No, Eufona! Kłus! 
Dlaczego ja za nią biegnę? Bawi mnie to pytanie, bo znam na nie odpowiedź. Włosia ogona rozdmuchuje figlarny wiatr, a ja szybciej przebieram nogami. Wyczuwam pozytywne zmiany. 


To nie koniec, jeszcze o sobie Wam opowiem!

18 stycznia 2014

Zwierzenia cz.I

Opowiem Wam moją historię...    


Na początku tonęłam w mroku niczym w otchłani morza, opadając bezwładnie na dno bez poczucia sensu walki, którą i tak w przyszłości będę zmuszona stoczyć. Moje ślepia nie obejmowały światła, jedynie uszy doszukiwały się najmniejszego szmeru i było to jedyne źródło, z którego mogłam czerpać informacje odnośnie środowiska, w którym przyjdzie mi egzystować przez wiele lat. Nie pamiętam czy drgałam z niecierpliwością, aby doświadczyć kolejnego bodźca. Nie była to na tyle cenna informacja, by ją zapamiętać, pomimo że towarzyszące mi odczucia na pewno wpłynęły na mnie w sposób znaczący. W jakim stopniu? Na to pytanie odpowiedzi nie znam, a nawet jeśli przyjdzie mi ją kiedyś poznać to zapewne wówczas się jej wyprę, bo przecież zmieniam się całe swoje życie, aż do dnia, w którym dane mi będzie odpocząć. Wezmę wtedy jeden oddech, głębszy by posmakować tlenu i zasnę, aby dołączyć do najwspanialszej wizji wolności jaką kiedykolwiek byłam w stanie wyśnić.
Tamtego dnia nikt nie wie czy złoty krąg świecił wysoko na niebie, czy też szare chmury obejmowały we władanie obszerny błękit. Nawet ja nie odgadnę pory, w której przyszłam na ten świat. Siwa klacz kierowana przez głos natury, przedłużyła swoją linię w mojej postaci. Byłam krucha niczym szczęście biedaka, chwiałam się jak ostatni liść na gałęzi, tarmoszony przez bezlitosny wiatr. Bałam się tego, co nazywano "życiem", bo nie znałam ogromu bólu jak i radości, chociaż to pierwsze zatruwa serce bardziej niż cokolwiek innego.
Czas pędził nieubłaganie, dodając mi lat jak i przykrych doświadczeń. Nie byłam kochana, właściwie stanowiłam tylko cząstkę świata człowieka, który nie dostrzegał delikatności mojej duszy, a był niejednokrotnie gotów ją brutalnie zdeptać. Nie stroniłam od niego, wszakże póki nie stanowił zagrożenia to i ja nie widziałam powodu, aby widzieć w nim drapieżnika gotowego mnie rozszarpać. Naiwność jednak ma swoją cenę i przyszło mi srogo za nią zapłacić, oddając się zaniedbaniu i przemocy, a także odrzuceniu. Sama natura mnie prowadziła, oddalając od wzorca zachowań, które byłyby akceptowalne przez dwunożne istoty, a przecież to nie ja o tym zadecydowałam lecz oni w sposobie w jakim mnie traktowali. Nie musieli się usprawiedliwiać, ich oczy ujawniały wszystkie kłamstwa i niedomówienia. Niestety, trwało to latami...
W międzyczasie zostałam matką. Cudowne uczucie spełnienia, wszak dążymy podświadomie do tej roli, jednakże w warunkach do tego stworzonych. Nie wybierałam, narzucono mi je. Pomimo przeciwności losu, starałam się jak mogłam, by młodej istotce nie zabrakło niczego, bo przecież jej życie było ode mnie zależne, a ja nie chciałam zignorować tej odpowiedzialności. Ja ją zaakceptowałam.
Nie pamiętam jak lecz wiem, że kazano mi wejść do przyczepy wraz z mym dzieckiem. Znowu otoczyła mnie ciemność lecz tym razem czułam, że ściany przybliżają się do mnie, chcąc w geście serdecznym raz na zawsze odebrać mi dech w piersi. Nie było to przyjemne, spanikowałam. Nie potrafię tego wytłumaczyć, był to odruch w odpowiedzi na głos szepczący do ucha o słabościach. Nie zdołałam z nim wygrać.

Czekałam na uśmiech losu...
W miejscu, w którym się następnie znalazłam kazano mi pracować. Byłam bezużyteczna jako żywy organizm pałający tęsknotą za czymś więcej niż chłodną rezerwą i przedmiotowym traktowaniem, jednakże i tym razem nie dane mi było tego zmienić. Bezsilność zwierząt opiera się na niemocy głosu, bo nie możemy w sposób jawny nikomu zakomunikować, co nas boli i dotyka najbardziej. Ci ograniczeni w ogóle nie akceptują faktu, że możemy mieć jakiekolwiek potrzeby. Mamy czynić tak, by dwunożnym wiodło się jak najlepiej i przyjemniej, bez względu na cenę jaką przyjdzie nam ponieść.
Umieszczono mnie z córką w jednym boksie, bardzo małym. Wróciła obawa z przyczepy, znowu słyszałam głos mówiący o słabościach. Silna zbroja samozaparcia pękła. Nie było już nic. Mnie zmuszano do posłuszeństwa bez dialogu, aby potem zamknąć w ciasnym kącie. Kopałam, chciałam się wydostać i uciec. Przylepiono mi łatkę problematycznej jakbym sama na siebie sprowadziła ten obłęd, a przecież oni byli za niego odpowiedzialni. Nie dostrzegali tego, mówili tylko o tym, że już jestem zbędna.
Wiecie jak to jest być śmieciem? Kiedyś może ten oto zwykły papierek zdobił rzecz przecudowną, a może nią był, tyle że zgnieciony i podeptany stracił na swej wartości. Przestano doceniać jego subtelne piękno, zastąpiono je innym jak zdaje się lepszym. Wszystko straciło sens, a on swą pierwotną rolę. Kosz z odpadami przyjął go bez zbędnych słów, bo w milczeniu i tak wymownie wysiały słowa opisujące niedolę i strach. Bać się o przyszłość to najgorsze, co może nas spotkać...
Nie sprzedano mnie, a oddano. Moja córka jednak cieszyła się lepszym powodzeniem, jako że młody wiek pozwalał na wiele, na zmiany. Jej glina nie była do końca ulepiona, mogli ją zmienić. Moje wyrzeźbione rysy jedynie poprawić, ale i tak uznano to za zbędny trud. Staczałam się, chociaż nie było mi tam źle. Słuchy chodziły, iż zdominowałam całe podwórko, pomimo że jestem ostrożnym introwertykiem i nie w głowie mi ekscentryczne zachowania. Czyżby pomyłka?
Nastało lato. Bajeczna była jego końcówka, temperatura wręcz nie zachęcała by wyjść z domu. Cień przyjacielem, kąpieliska rajem, a zimne lody prawdziwym cudem. Nie robiłam nic konkretnego, po prostu przeżuwałam leniwie trawę i zastanawiałam się nad tym ile jestem w stanie jej zjeść, bo żadnego innego tematu nie miałam ochoty poruszać. Wówczas nie miałam pojęcia, że coś się w mym życiu zmieni...

Zatem droga teraz wiedzie naprzód?


Blondynka. Jakby chłopiec, aczkolwiek ton głosu tego nie sugerował. Okulary zdobiły jej nos niczym najwspanialszy order, była chyba do nich przywiązana. Poobserwowała mnie na lonży, poprowadziła na uwiązie i odjechała rowerem w stronę, w którą i ja miałam się niedługo udać. Dziwne lecz wzięła mnie na ładne oczy, chociaż w głębi duszy moja córka podobała jej się bardziej...

I co z tego może wyniknąć?

14 stycznia 2014

Opis dnia z przymrużeniem oka. ;)


Każdy wschód to cud narodzin nowego dnia. 
Nie przestawajmy dostrzegać radości w codziennych rzeczach.
Nie pozwalajmy katować ich rutynie.

Opuściłam samochód na rzecz świeżego powietrza, co by bramę do mego raju otworzyć (chociaż pałacu nie posiadam) i pozwolić Mamie auto przed garażem zaparkować. Zwyczajny gest przeciętnego człowieka, który i tak zdaje sobie sprawę z konsekwencji, które miałyby miejsce, gdyby tyłka nie ruszył, co by nie wykonać polecenia rodziciela. Pośladki świętością (paskiem wzgardzają) zatem rozsądek skalkulował wszystkie ZA jak i PRZECIW i wysunął wniosek, że warto bezinteresownie (chyba nadużywam słowa) pomagać. 
Usiadłam na pufie i włączyłam laptopa, a zaraz przywitała mnie ikonka z koniem w łaty. Taka swoista krowa, a jak oko cieszy. Hasło wpisałam, usłyszałam dźwięk systemowy i już mogłam działać. Na mojej poczcie zero wiadomości, co właściwie mnie nie zmartwiło, bo skoro nie chcą odpisać mi w sprawie zamówienia to muszą mieć problem ze sobą (klient niedostrzegalny, bo pewnie pelerynę niewidkę nabył od Harrego Pottera). Mniejsza, bo z uśmiechem sprzęt wyłączyłam. 

Internet to duże zło. Biada Ci, biada!

Czasami odnoszę wrażenie, że moja opieka rodzicielska ma inną formę niż państwo zakłada, bo ja jeszcze nie słyszałam, by piecze sprawowała kotka. Przynajmniej ona dba, bym nie popadła w nałóg. Następnym jej krokiem będzie pobrudzenie laptopa resztkami z saszetki (a codziennie dostaje, bo wymusza). 
Przebrałam się i ruszyłam do zacnych koni. Rumaki to przednie, przyozdobione w klejnoty najdroższych marek (czemuż to się kupa i piach nazywa?), które dumnie stoją na środku padoku i mają wszystko gdzieś. Biorąc pod uwagę ich gabaryty to tyłek mają spory, więcej niż ja zmieszczą. Ale wcale nie twierdzę, że jestem, aż tak zestresowana, by zaraz mieć wiele czynników życia w dupie!

Nie!
Tak!
Nie wiem.

Martwi mnie mój brak zdecydowania, ale wszystkiego mieć nie można. Powracając do opisu jakże emocjonującego dnia z mojego życia (wulkan nie wybuchł, sorry), muszę nadmienić, że sprzątnęłam kupy. Ha! Takie brązowe kule, którymi mogłabym rzucać w swoich wrogów bądź w przypadkowych przechodniów, ale to drugie jest niemiłe, a to pierwsze wręcz przeciwnie! Parę dużych taczek tego wyszło, ale co to dla mnie (bo przecież do sylwetki Pudzianowskiego tak mało mi brakuje...)! 
I wtedy dziwna zmiana nastąpiła w pewnej gniadej Damie.

O mnie tu mowa.
Uciekałam przed nią niczym przed komornikiem, krzycząc, że ten adres pomylił i na pewno nie o mnie mu chodziło. Ona nie odpuściła, wręcz przytłoczyła mnie swoją słodkością (ach, ale nie od takiej jestem uzależniona) i stało się...
Nigdy tak długo konia nie głaskałam.
30 minut stałam w miejscu jak ten bałwan i zastanawiałam się,
kiedy ocieplenie przyjdzie, bo chce się roztopić...
Moja ręka w międzyczasie umarła.
Drapałam i drapałam, końca łupieżu nie było widać i wtedy... uciekłam z taczką do kup, tym samym udowadniając, że jednak pociąga mnie śmierdząca robota. Tej zdrady Dama nie przetrzymała zatem postanowiła nachodzić mnie i sprzęt mi pomocny (bo może ją kołem pomasuje?). Ewakuacja nastąpiła wówczas, gdy nastała ciemność, bo ja w obawie o swe życie, wolałam nie obcować z koniem o takiej skali niezaspokojenia pieszczotami...
Powróciwszy do domu w chwale (światło lampy naznaczyło mnie jak Słońce w Królu Lwie), oddałam się memu nałogowi...

Poszłam o 21 spać.

11 stycznia 2014

Oj no!

Wszędobylskie prawo szczęścia:
jestem tam, gdzie mi nie każą, 
omijam tych, co naprawdę o mnie marzą...

Radość z rzeczy drobnych jest rzadkim zjawiskiem, ponieważ człowiek ma wielkie aspiracje i już małe kroki przestają go satysfakcjonować. Jest to postępowanie zrodzone z błędu, ponieważ dnia dzisiejszego wzmożona potrzeba uczynienia rzeczy wielkich, ozłoconych ambicjami i determinacją, prowadzi bardzo często do bolesnego upadku, gdzie rzeczywistość pastwi się nad biedną duszą i szyderczo wskazuje ją palcem. Nie należy zaprzestać walki, o tym wszakże nie mówię, bo siła nas napędzająca bywa piekielnie efektywną motywacją i rodzicielką zacnych idei, a to przecież jest dobre. Sugeruje jedynie, aby spojrzeć za siebie bądź w dół, dojrzeć małą iskierkę pozytywnego zdarzenia i uchwycić ją, po czym rozpalić z niej prawdziwy ogień samorealizacji. 
Smutna jest twarz ze wzmożonymi ambicjami, nie maluje się na niej spokój tylko brak wytchnienia. Ciało wciąż by pędziło, mimo że nie ma pewności, że w etapie końcowym przyjdzie odpowiednia zapłata. Biec można lecz tempem zrównoważonym, co by nie pominąć niczego jak i nikogo, bo nie zawsze da się wrócić do tego, co wcześniej się ominęło bądź o tym zapomniało. Bywa że brak możliwości cofnięcia czasu nazywamy najgorszą karą.


Biegła szybko i wytrwale,
nie oglądała się wcale, 
potknęłaby by się o nieszczęśnika,
a to szczęście pod płachtą znika...


Uśmiech to piękna broń nie zadająca ran, dlatego sposób użycia jest przyjemny i komfortowy dla drugiej osoby. Drugą sprawą jest forma jego nabycia, bo to zaraźliwe lecz pełne pozytywnych komplikacji. Taka choroba bez lekarstwa, odganiająca czarne myśli i poprawiająca wzór maski jaką codziennie nosimy. Nie jest to grymas lecz dzieło sztuki, pewna siebie kreska, która rozświetla ponure oblicze. Wszystko zdaje się być wtedy takie doskonałe i majestatyczne...
Szczęście ma równe wymiary. Dla ciebie będzie to pamięć, dla innych będzie to sen.    


Wielokrotnie popełniałam ten sam błąd, bo pragnęłam więcej i więcej, a niejednokrotnie rozlegał się głos, że nie mogę dostać tyle, ile od życia oczekuje. Pojawiała się frustracja zrodzona z niemocy i pustki, wszakże dostrzegałam to jako porażkę, a ta zawsze boli najbardziej. Duże kroki stawały się tymi mniejszymi i bardziej zrównoważonymi, aż przyszła pora, że zrozumiałam zależność pomiędzy szczęściem, a własną satysfakcją. Drobiazg stał się czymś szczególnym jakby jego wartość w moich oczach gwałtownie podskoczyła z samego zamiaru ukazania się mojej osobie, abym wreszcie pochyliła się nad tym skromnym zagadnieniem. I oto jestem. Uśmiecham się do spraw błahych, raduje z raczkowania marzeń i chwytam skromne powiewy szczęścia, bo kiedyś nazbieram ich więcej i stworzę prawdziwą wichurę. Zatrzęsę własnym światem!


8 stycznia 2014

A bo tak!

Dzisiejszego dnia nic nie zmieni, niedługo przecież nadejdzie jego koniec, a obrazy obecne przejdą do minionych. Przeszłość zaszczebiota słodko bądź gorzko, a to wszystko zależne od naszych czynów. Zatem, co poszło nie tak bądź udało się w nadmiarze?

Dziecko ma beztroski świat, 
na który codziennie z uśmiechem spogląda.
Chciałabym i ja 
lecz moja wyobraźnia już tam nie sięga...

Jedna jednostka działa mi na nerwy, ale w sposób tak delikatny, że jeszcze struna nie pękła zatem wybuch został odwleczony w czasie. Czy mogłabym wyższe stanowisko krzykiem postraszyć? Znając własne ograniczenia, rozpoznając symptomy tchórzostwa w obawie, że własne zdanie zostanie zdeptane to na pewno nie. A może i zdecydowanie? Czasem człowiek chciałby użyć słów jak broni, ale nie by ranić lecz odeprzeć atak kogoś innego, persony poniewierającej godność. Nie trzeba upadać do pozycji agresora, można przyjąć inną taktykę, aczkolwiek czy czas reakcji pozwoli na ostudzenie nerwów w porę? Któż to wie.
Bo patrzeć i dostrzegać to dwie różne rzeczy...
Niekomfortowa sytuacja, 
gdy ktoś przed tobą
pogodnie się uśmiecha, 
a ty w ogóle
tego nie dostrzegasz...

 

6 stycznia 2014

Uśmiechnij się!

Dlaczego się nie rozglądamy?
Może cel uciekający przed nami
jest na tyle absorbującą sprawą,
by oczy ślepotą spowić?
A co w sytuacji, gdy mijamy
kogoś naprawdę wartościowego,
kogoś z siłą nieziemską, co by góry przenosił,
kogoś z sercem ogromnym,
który by nas w końcu pomieścił?

Pozostaje żal i smutek?
A może słowa winy...

Czy nie lepiej się obejrzeć,
chociaż raz jeden?

Bo dotknąć to znaczy poczuć, a czuć znaczy żyć.


I uczyniwszy ten najważniejszy krok w swoim życiu,
poczuła jak jej serce wypełnia najprawdziwsza radość,
gdzie pobrzmiewał euforyczny krzyk spełnionych marzeń...